Z ,,Misją 100” mam ten problem, że najpierw obejrzałam serial, nawet nie wiedząc, że powstał on na podstawie książki. I teraz nie potrafię ich przestać ze sobą porównywać, bo diametralnie się od siebie różnią, a niestety tym razem książka wypada gorzej (a umówmy się, to zdarza się rzadko). Na pewno nie jest to, jednak pozycja zła. Nawet myślę, że wersja mnie sprzed kilku lat, która jeszcze nie była, aż tak wkręcona w dystopie i ogólnie szeroko pojętą fantastykę, no i która nie widziała jeszcze serialu, byłaby zachwycona.
Ale po kolei.
Na plus jest zdecydowanie styl autorki. Książkę czyta się bardzo szybko i przyjemnie. Nie mamy tutaj ani zapychaczy, ani niepotrzebnych skoków czasu. Mogłabym się jedynie przyczepić do odrobinę zbyt małej ilości opisów, ale ja po prostu kocham, gdy ich jest dużo, zwłaszcza emocji bohaterów (a tutaj, jak dla mnie za często zrezygnowano z zasady ,,show, don’t tell”), więc większości osób nie powinno to przeszkadzać.
Bardzo podoba mi się też sam pomysł. Sto młodocianych przestępców zesłanych na Ziemię, mających sprawdzić, czy nadaje się ona do życia? Kocham wszelkie tego typu rzeczy i wątki, i tutaj trochę boli mnie to, że za mało wniknęliśmy w psychologię bohaterów.
Chciałabym zobaczyć, jak dzielą się na grupy, jak kształtują się między nimi więzi, jak wypracowują swoje społeczeństwo, a przede wszystkim, że są gotowi zrobić wszystko, aby osiągnąć swój cel. Bo cholera, jasne, niektórzy z nich popełnili jakieś drobne przewinienia, ale mimo wszystko to przestępcy i powinno być przynajmniej kilku, którzy są bezwzględni, mają gdzieś zdanie innych i albo wyłamią się, żeby nie pomagać Kolonii, albo zastraszą resztę, żeby robili, co oni chcą. A jedyne co dostałam, to grupkę kilku głośnych osób, którzy fakt, mają wszystko gdzieś, ale najgorsze co zrobili to potyczki słowne i zabranie dla siebie części racji żywnościowych.
Za to jestem pod wrażeniem całej konstrukcji świata, a właściwie Kolonii. Wszelkie prawa, zasady, hierarchia społeczna. Wszystko zbudowane zostało w sposób wiarygodny i ma jakieś uzasadnienie.
O ile styl mi się podobał, niestety nie mogę powiedzieć tego samego o narracji. Książka jest króciutka, ma zaledwie niecałe trzysta stron, a AŻ czterech narratorów. W dodatku co rozdział ta perspektywa się zmienia. Bardzo to utrudnia wbicie się w akcję czy sympatyzowanie z bohaterami. O ile rozumiem perspektywę Glass, żebyśmy mogli dowiedzieć się co się dzieje w Kolonii, o tyle kompletnie nie potrafię zrozumieć po co nam trzy perspektywy osób na Ziemii. Nie zauważyłam żadnego uzasadnienia w tekście, było to kompletnie niepotrzebne.
Sprawy z narracją nie polepszał fakt, że w sporej części rozdziałów znajdowały się retrospekcje (policzyłam. retrospekcje znalazły się dokładnie w 22 rozdziałach z 38, a więc w ponad połowie). One nawet nie były potrzebne. Część z nich nie wniosła nic do fabuły, a drugą na spokojnie można by umieścić w dialogach czy opisach. Taka ilość retrospekcji jest przytłaczająca, a w dodatku, znowu, książka jest krótka, więc to mocno wybija nas z akcji.
Niestety, gdyby tych perspektyw było mniej, wciąż nie byłabym w żadnym stopniu polubić i zżyć się z bohaterami, bo każdy z nich był irytujący i głupi na swój własny sposób.
Wyleję swoją irytację tylko na postacie, z których punktu widzenia mamy rozdziały, bo gdybym miała opisywać wszystkie, które miały choćby kilka scen, to obawiam się, że nie starczyłoby mi życia.
Mamy Clarke, która jest tak, cholera, dramatyczna niezdecydowana. Nie lubię trójkątów miłosnych, bo ciężko je napisać w dobry sposób, ale to co mamy tutaj jest już dla mnie kompletnie niezrozumiałe. Laska po może tygodniu znajomości obściskuje się z typem i chodzi z nim za rączkę. Później typ mówi jej, że jednak jest taka sama jak inne, bo powiedziała coś co mu się nie spodobało. Więc się poryczała (a wcześniej było mówione, że rzadko płacze), a później poszła do innego typa i że go kocha, i z nim zaczęła się całować. A potem znowu coś się stało i jednak z powrotem poszła do pierwszego typa, choć co prawda już się z nim obściskiwała, ale widoczny był lekki flirt. Jakby, słucham.
Mamy również Bellamy’ego, który jest tak bezmyślny, impulsywny i ma problemy z kontrolowaniem swoich emocji i gniewu. W dodatku jego relacja z siostrą. Ona ma czternaście lat, nie jest dzieckiem, które trzeba niańczyć. A on właśnie tak się zachowuje. Nie potrafi w żaden krytyczny sposób o niej pomyśleć, jak zrobi coś złego, to od razu ją sobie w głowie wybiela czy usprawiedliwia, a wystarczy, że ktoś powie o niej złe słowo czy podda w wątpliwość jej zachowanie, to od razu jest uga-buga jak tak można.
Mamy również Wellsa, który w sumie to nie widzi w sobie problemu, a jak już zauważy, to w sumie nie ma żadnych przemyśleń na ten temat i nie potrafi wyciągnąć z nich wniosków. Najwyraźniej, tak samo jak pan wyżej, również nie potrafi kontrolować swoich emocji. Choć o ile u Bellamy'ego objawiało się to wybuchami, o tyle u naszego Wesa widzimy kompletną bezmyślność w tym co robi. Kierując się swoimi uczuciami, ma kompletnie gdzieś innych i konsekwencje jakie jego działania mogą przynieść.
No i na koniec mamy również Glass. Tutaj mam taki problem, że w retrospekcjach zachowywała się w pewien sposób lekkomyślnie, impulsywnie i może nie z poczuciem wyższości, ale jakby dała sobie prawo do oceniania i sądzenia ludzi. I z jednej strony widzę zmianę zachowania pomiędzy przeszłością a teraźniejszością (nie licząc impulsywności), ale nie do końca potrafię ocenić skąd ona wynika. Co więcej, nie widzę żeby wyciągnęła jakieś wnioski czy żałowała pewnych swoich zachowań. Mam też zastrzeżenie do jednego wątku z jej przeszłości, bo mam wrażenie, że to co się stało, powinno było bardziej na nią wpłynąć.
I nie mówię, że postacie powinny być pod każdym względem idealne, a w ogóle to powinny być typowymi Mary Sue. No nie. Ale da się wykreować postać z wadami, a która nie będzie się zachowywać kompletnie bezmyślnie i idiotycznie, i nie będzie sprawiała wrażenia, jakby losowała swój kolejny ruch na kole fortuny. Tutaj mnie to szczególnie boli, bo serial pokazał mi, że te postacie faktycznie da się jakoś wykreować, tak by nie były idealne, a jednak, żeby można je było polubić.
Ostatnia taka rzecz, która nie do końca mi się spodobała, to drobne braki i błędy logicznie. Na przykład liczba osób, które nie żyją. Dzięki perspektywie Wellsa, wiemy, że przy lądowaniu zmarły trzy osoby. Niedługo później umiera nam jeszcze jedna osoba w wyniku powikłań, więc teoretycznie zmarłych powinno być czterech, a w praktyce przynajmniej dwukrotnie mamy powiedziane, że jest ich pięć. Czy jest to jakiś duży, rażący błąd? Nie. Jednak takie małe rozminięcia zawsze mnie w jakiś sposób trochę odrzucają.
Dobra, trochę (bardzo) pomarudziłam, więc skoro tyle rzeczy mi się nie podobało, skąd ocena 5, która przynajmniej dla mnie, jest dość neutralna? Tak jak mówiłam na samym początku, to naprawdę nie jest zła książka. Czyta się ją serio szybko i przyjemnie. Mimo wszystkich wymienionych rzeczy, które mnie irytowały, naprawdę dobrze się bawiłam w trakcie czytania. Konstrukcja świata przedstawionego jest dobra, a sam pomysł serio ma potencjał. Powiem więcej – polecam ją przeczytać, zwłaszcza osobom które dopiero zaczynają przygodę z dystopią i lubią młodzieżówki z lat 2010-2015. Kto wie, może pokochacie tę książkę?
Z ,,Misją 100” mam ten problem, że najpierw obejrzałam serial, nawet nie wiedząc, że powstał on na podstawie książki. I teraz nie potrafię ich przestać ze sobą porównywać, bo diametralnie się od siebie różnią, a niestety tym razem książka wypada gorzej (a umówmy się, to zdarza się rzadko)....
Rozwiń
Zwiń